Czym byłby teatr bez muzyki? Czym byłaby muzyka bez wcielania się w różne role?

Dobrze, że powyższe rozmyślania mogę potraktować jako pytania retoryczne, bo nie wyobrażam sobie, że muzyka i teatr zostają od siebie odseparowane. Przynajmniej część mojego stanowiska musieli podzielać twórcy festiwalu Retroperspektywy, którzy edycję z 2016 roku zorganizowali pod hasłem „Teatr naznaczony muzyką”. Początkowo najbardziej interesującą, pozycją jaką udało mi się wyłowić wśród wydarzeń, były warsztaty gruzińskiej polifonii. Po dokładniejszym przestudiowaniu programu odkryłam jeszcze ciekawy performance o niewiele mówiącym tytule „Hug”. Jego reżyserką (a zarazem kompozytorką) jest angielska performerka, badaczka ludzkiego głosu i instruktorka wokalna Verity Standen. Za sprawy związane z produkcją odpowiada Tom Spencer. Podczas łódzkiego festiwalu spektakl był wykonywany przez grupę wokalistów współpracujących z Verity Standen wraz z członkami Wielkiego Chóru Młodej CHOREI oraz zaproszonymi przez chór wokalistami.

Wchodząc na salę nie do końca wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Opis wydarzenia i dostępne w internecie informacje pozwoliły mi dowiedzieć się, że będzie to performance, podczas którego każdego z uczestników przytuli jeden z wykonawców. Przyznaję, że wielu uzna pomysł za dość kontrowersyjny, choć przypominając sobie dokonania Mariny Abramović mogę śmiało stwierdzić, że Hug jest jedynie niewinną dziecięcą zabawą. Pomimo uprzedzeń dotyczących naruszania mojej fizycznej strefy komfortu, ciekawość zwyciężyła i ostatecznie zdecydowałam się na wzięcie udziału w wydarzeniu.

Na samym początku publiczność dostała wskazówki, wśród których znajduje się ta dotycząca „hasła bezpieczeństwa” na wypadek, gdyby któryś z uczestników potrzebował przerwać swoją przygodę z muzycznym przytulaniem przed planowanym końcem. Potem publiczność została zaprowadzona w głąb sali i naszym oczom ukazała się wielka rozsypka poprzekręcanych we wszystkie strony krzeseł, a na oparciu każdego z nich czekała czarna opaska na oczy, którą należy założyć jeszcze przed rozpoczęciem „spektaklu”. Światła zgasły, choć zakryte oczy nie były w stanie tego zarejestrować. Z niezmąconej ciszy zaczęły wyłaniać się pierwsze głosy, wypełniające po chwili całą przestrzeń sali. Kilkanaście śpiewających osób powoli przemieszczało się po sali, co stworzyło efekt wielościeżkowego utworu z różnorodną i przepięknie „zmiksowaną” panoramą. Wraz z pojawieniem się wszystkich członków chóru słuchaczy zalała kaskada dźwięków, a cała publiczność zatonęła w dźwiękowej kąpieli.  Po kilku minutach do każdego uczestnika podeszła jedna z osób wykonujących muzykę. Zostałam powolutku chwycona za ręce i delikatnie podniesiona z krzesła do postawy stojącej. Najtrudniejszym elementem była chwila przytulenia. W pierwszym momencie czułam się nieswojo i przyznaję się, że dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że naprawdę strasznie  boję się dotyku nieznajomej. Na swojej skórze poczułam drgającą klatkę piersiową i krtań drobnej dziewczyny, której głos powolutku zaczął wybrzmiewać niedaleko mojego ucha. Strach osłabł, a ja niespodziewanie poczułam jakiś nietypowy rodzaj głębokiej bliskości i trudnego do opisania porozumienia z „moją” śpiewaczką. W tamtym momencie doświadczyłam czegoś absolutnie nadzwyczajnego.

Zupełnie inny rodzaj zaskoczenia pojawił się we mnie podczas czytania festiwalowego przewodnika. Myślałam, że trwający około 20 minut performance będzie zbyt krótki, ale ostatecznie okazało się, że jest to wystarczający czas. Dłuższe doświadczanie tak intensywnych emocji mogłoby być zbyt wycieńczające, a w efekcie jedynie przynieść szkodę. Forma i treść są tak skonstruowane, że w dziele nie ma niezagospodarowanych momentów, a całość jest wyjątkowo mocno skondensowana, bo przecież nie liczy się ilość, a jakość. Verity Standen skomponowała muzykę, której nasycenie emocjonalne można porównać do piramidy złożonej z kilku utworów. Delikatne rozpoczęcie rozbudowywane jest przez wzrastającą liczbę śpiewających osób. Wzmacnia się natężenie dźwięku, a atmosfera zaczyna się zagęszczać. Powoli wzrasta intensywność uczuć – muzyka staje się coraz żywsza, czemu towarzyszy pojawienie się bodźców w postaci dotyku. Szczyt piramidy osiągnięty jest w dynamicznym utworze, którego charakter przypomina tryskającą energią bitwę. Po tym apogeum wszystko zostaje stopniowo stłumione i w ten sposób docieramy do ostatniego ogniwa cyklu – wyciszającego słuchacza mormoranda realizującego melodię idealnie pasującą na kołysankę. Po spektaklu poczułam przenikliwe poczucie tęsknoty. Nie tylko ja wyszłam z performance’u wzruszona – zaraz po mnie z łezką w oku wybiegła jedna z chórzystek. Najwidoczniej po godzinach prób nadal z wnętrza człowieka może wylać się fala uczuć. Dowodzi to tylko temu, że w trakcie trwania tego performance’u zawiązuje się obustronna relacja.

Domyślam się, że realizacja spektaklu nie była wcale łatwa – polska część wykonawców musiała w ekspresowym tempie opanować materiał muzyczny. Muszę przyznać, że to zadanie zostało zrealizowane doskonale. Dobrze spisali się również organizatorzy, którym udało się zapewnić niezmąconą ciszę w niewielkim budynku będącym zapleczem pracowników festiwalu i wypełnionym czekającymi na swoją kolej słuchaczami. Może spektakl nie jest najbardziej niezwykła formą, jaką kiedykolwiek stworzono, ale daje szansę na sprawdzenie swoich własnych granic. Granic związanych z dotykiem obcej osoby. Stawia też mnóstwo pytań o naturę ludzkich relacji. O zaufanie w momencie, kiedy pozbawieni wzroku zostajemy dźwiękiem wprowadzeni w specyficzny stan i powoli podniesieni z krzesła, bo przecież nikt nie wie, co wydarzy się za chwilę. To pozbawienie uczestników możliwości widzenia pełni jeszcze jedną ważną funkcję – pozbawienie nas jednego zmysłu powoduje zwiększenie intensywności sygnałów odbieranych przez inne.

Nie mam pojęcia, czy spektakl kiedykolwiek wróci na afisze, ale jeśli tak będzie, to gorąco zachęcam wszystkich odważnych do wzięcia w nim udziału. Jeśli nie jesteście przekonani o akceptacji tak bliskiego „sąsiedztwa”, to lepiej wybierzcie inną rozrywkę. Ja zaryzykowałam i opłaciło się.


0 Komentarzy

Dodaj komentarz

Avatar placeholder

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *