Kiedy przy wejściu do filharmonii gromadzą się tłumy liczące na to, że uda im się w ostatnim momencie nabyć bilet na wyprzedany w mgnieniu oka koncert, to zdecydowanie dzieje się tam coś wyjątkowego. Nie inaczej było w przypadku wczorajszego koncertu Jakub Józefa Orlińskiego. Kontratenor od kilku lat sukcesywnie rozwija swoją karierę w rodzimym kraju, a co za tym idzie jego koncerty pojawiają się na afiszach coraz częściej i przyciągają coraz większą grupę odbiorców.
Wspomnianym koncertem śpiewak zakończył właśnie pierwszą – polską – część swojej europejskiej trasy koncertowej. Dwa zaplanowane pierwotnie wydarzenia cieszyły się tak ogromnym zainteresowaniem, że błyskawicznie został dodany pomiędzy nimi jeszcze jeden koncert. Spowodowało to, że artysta w ciągu trzech dni zagrał trzy koncerty w dwóch miastach. Takie tempo jest niezwykle obciążające, dlatego bałam się, że trzeciego wieczoru widoczny będzie spadek formy, co okazało się zupełną nieprawdą. Ukłony dla śpiewaka i orkiestry Il Pomo d’Oro za doskonałą formę na końcu tego maratonu!
Podczas koncertu wykonane zostały utwory z ostatniej płyty Jakuba Józefa Orlińskiego wydanej pod tytułem Beyond. Myślą przewodnią albumu jest pokazanie, że muzyka dawna (a dokładniej wyciągnięta z wczesnego baroku) nadal może być aktualna. Idea ta nie do końca przekonała mnie jako fankę muzyki dawnej, bo w zasadzie większość muzyki z tamtego okresu traktuję właśnie w ten sposób. Czwartkowy koncert pokazał jednak, że na żywo realizacja motywu przewodniego płyty może wejść na zupełnie inny poziom. Ogromny wpływ na to miała kolejność wykonywanych utworów. Utworzyły one bardzo płynną narrację bez wyraźnych podziałów, co spowodowało, że publiczność podczas całego wydarzenia klaskała tylko kilka. Po pierwsze, związane to było z pomysłem i sposobem wykonania programu przez artystów – utwory niemal zlewały się ze sobą, tworząc jednorodną całość. Po drugie publiczność z zapartym tchem i zaciekawieniem czekała na to, co wydarzy się za chwilę, dlatego nawet w miejscach, które pozostawiły trochę przestrzeni na oklaski, słuchacze się na nie nie zdecydowali. W pierwszym momencie wydawało mi się to bardzo nienaturalne, ale uczucie to szybko ustąpiło zadowoleniu i refleksji, że właśnie tego brakuje mi na innych koncertach. Odegrało to wielką rolę w budowaniu atmosfery, która była bardzo intymna. Zatarta została granica pomiędzy artystami i publicznością, co przywodzi mi na myśl relacje ze spektakli poczynione właśnie we wczesnym baroku.
W przypadku omawianego wydarzenia jeszcze inna rzecz wyszła poza współczesne koncertowe ramy – teatralność. Powszechnie wiadomo, że Jakub Józef Orliński jest świetnym aktorem i tym razem zrobił z tego użytek. Nie było ani chwili, kiedy na scenie (lub w jej pobliżu) nie działo się coś, na czym można było zawiesić wzrok. Tu z pomocą przyszła Chi-Chi Ude, która zaprojektowała stroje dla wszystkich wykonawców. Jej praca jest widoczna szczególnie w przypadku kontratenora, który stroje zmieniał… na scenie. Były one tak dobrze wymyślone, że wcielając się w różne role poszczególne części kostiumu mogły być z łatwością zdejmowane lub zakładane bez uciekania za kulisy. Projektantka obecna podczas koncertu na sali odebrała brawa nie mniejsze niż muzycy, co podkreśla, jak ważna dla wydarzenia była jej praca. W trakcie koncertu wyjaśniło się, dlaczego publiczność tak często wspominała ją w relacjach w social mediach. Ciekawym jest fakt, że koncert zaprojektowany w iście teatralny sposób wcale się taki nie wydawał. Paradoksalnie jest to jeden z tych czynników, które miały wpływ na budowanie bliskości pomiędzy tymi, którzy byli na scenie, a tymi poza nią. Twórcom udało się harmonijnie połączyć dwie przeciwstawne jakości. A jeśli już przy łączeniu jesteśmy, to pierwszy raz miałam wrażenie, że taniec i akrobatyczne sztuczki śpiewaka są tak niewymuszone. A “tańczył” nie tylko on, bo w orkiestrze dało się zauważyć rytmiczne przechodzenie z nóżki na nóżkę, bujanie się i autentyczną radość z gry.
Myślę, że dokładny opis muzycznej strony tego koncertu mogę sobie odpuścić, bo zarówno Jakub Józef Orliński jaki i Il Pomo d’Oro to zespoły klasy światowej. W tym miejscu przyznać się muszę, że do Filharmonii Narodowej wybrałam się z duszą na ramieniu, ponieważ na płycie “Beyond” znalazłam sporo drobiazgów, które domagały się większej uwagi (wyglądało to jakby płyta nagrana została w zbytnim pośpiechu). Na szczęście kontratenor razem z współpracującą z nim orkiestrą pokazali na co ich stać! Chociaż cała orkiestra zaprezentowała się świetnie (jej członkowie inteligentnie interpretują muzykę, grają z zaangażowaniem i są cudnie zgrani jako zespół), to moje serce skradli Ludovico Minasi i Rodney Prada, czyli wiolonczelowo-gambowa sekcja Il Pomo d’Oro.
Pierwsza część koncertu była raczej częścią tragiczno-melancholijną, natomiast jej następczyni była skrząca się feerią barw z gęsto utkaną siatką humoru. Melomani opuścili salę w szampańskich nastrojach. I tak właśnie koncert muzyki dawnej stał się show na miarę gwiazdy pop i z pewnością zachowa się on przez długi czas w pamięci nie tylko mojej, ale również innych obecnych.
0 Komentarzy