Choć o epkach najczęściej mówi się w kontekście artystów, którzy wydanie debiutanckiego albumu mają dopiero przed sobą, to jestem przekonana, że czasem warto zrobić wyjątek i opowiedzieć o krótszych wydawnictwach znanych nam już muzyków. Szczególnie jeśli mowa o osobach, od których rzesza wiernych fanów oczekuje nowego materiału, a ci na przekór nie wydają kolejnej płyty albo (co gorsza) milczą chociażby o tego rodzaju planach. Dla mnie jednym z takich artystów jest Woodkid. Zawsze z niecierpliwością czekam na jego nowe utwory i nie ma tutaj znaczenia, czy niedługo ukaże się cała płyta, czy jedynie z zaskoczenia zostanie opublikowana muzyka skomponowana na potrzeby reklamy.
Po powrocie z ubiegłorocznej majówki na fanów Francuza czekała niespodzianka. Choć wydawnictwo przedstawione jest jako minialbum, to formatem odpowiada już niedługiej, ale pełnej płycie. Znajdziemy tu 6 utworów, które w sumie trwają prawie 36 minut. Z szybkich i nieskomplikowanych rachunków wynika, że średnia długość utworu, to 6 minut. Jednak ludową mądrość o użytkowym zastosowaniu statystyki, mówiącą, że człowiek i pies mają średnio po 3 nogi, można wykorzystać i tutaj, bo najkrótszy utwór trwa minutę, a najdłuższy prawie 10. Biorąc pod uwagę sam czas trwania utworów można szybko przewidzieć, że raczej nie mamy do czynienia z utworami, które staną się radiowymi hitami (prawdopodobnie nawet nie pojawią się w eterze). Już pobieżne przesłuchanie albumu może być szokiem dla wielbicieli artysty, ponieważ zawartość najnowszego wydawnictwa daleka jest od stylu zaprezentowanego na debiutanckim krążku. Piosenki zamieniły się na utwory o formie nie tak oczywistej do wychwycenia, a muzyka będąca uproszczeniem naturalnej dla Europejczyków klasyki została wyparta przez eksperymentalną elektronikę romansującą z awangardowo potraktowanymi standardowymi instrumentami. Od dawna można było obserwować coraz większe inspiracje właśnie tym gatunkiem. Pierwszym z takich zwrotów było “Volcano“, później można było usłyszeć “I will fall for you“. Kontynuacją tej drogi było już to, co zawiera najnowsza epka.
W zasadzie uważni obserwatorzy twórczości Woodkida mogli usłyszeć materiał zawarty na nowym wydawnictwie już wcześniej. Oficjalnie został opublikowany w roku uprzednim, ale epka jest efektem dwuletniej współpracy z domem mody Louis Vuitton, dla którego muzyk skomponował ścieżkę dźwiękową do kilku pokazów. Pomimo dużej różnorodności pojedynczych utworów, całość prezentuje się wyjątkowo spójnie. Dodatkowo kompozycje zestawione ze sobą w jeden zbiór zyskały odmienny wydźwięk.
Najnowszy krążek o bardzo niewdzięcznej, lecz wiele mówiącej nazwie ?Woodkid For Nicolas Ghesqui?re – Louis Vuitton Works One? otwiera ?Carol no. 1?. Jest to króciutkie preludium do całego albumu. Utwór zawiera łagodniejszą wersję następującej po nim kompozycji o nazwie ?Otto?, która z kolei została skomponowana do pierwszego z serii pokazów. Twórca odchodzi tu od charakterystycznego dla niego brzmienia, na które składa się sekcja dęta i perkusyjna. Tym razem prym wiodą smyczki, a głęboki głos Yoanna zastąpiony jest zespołem złożonym z chóru żeńskiego i syntetycznego chóru dziecięcego. Ciekawe jest, że kompozycja o złowrogim klimacie i wielu ?zrywanych? frazach wokalnych nie posiada łatwego do rozszyfrowania tekstu.
https:/home/enterkom/domains/muzycznykosmos.pl/wp2/public_html/wp2/www.youtube.com/watch?v=9_aEsFeE2fE&t=336s
Inna sytuacja pojawia się w kolejnym utworze zatytułowanym ?Seen that face before?. Nie jest to oryginalna piosenka Woodkida, bowiem już w roku 1981 wykonywała go Grace Jones, która wraz z Barrym Reynoldsem napisała słowa do stworzonego jeszcze wcześniej “Libertanga” Astora Piazzolli. Tempo utworu francuza jest znacznie wolniejsze od klasycznej wersji, a aranż przygotowany głównie na smyczki wprowadza złowrogą atmosferę niepewności. Jest to jedyny utwór na płycie, w którym słyszymy wokal Yoanna. Jednocześnie to jedna z dwóch piosenek, gdzie można usłyszeć istniejące, niosące zrozumiałą treść słowa. Tekst omawianego utworu opowiada o dziwnym uczuciu podmiotu lirycznego, który przechadza się paryskimi ulicami ze świadomością, że jest śledzony przez nieznajomego. Opracowanie muzyczne doskonale odwzorowuje tę atmosferę niepokoju. Jak wspomniałam na początku, muzyka z omawianego albumu stworzona została na potrzeby pokazu, którego sceneria (w tym przypadku) zawiera ciemną uliczkę wybrukowaną kocimi łbami i rośliny oraz lampy uliczne stojące przy parkowej alejce. Pierwsze modelki wychodzą w mroku, który rozświetlają jedynie reflektory punktowe. Choć cała ścieżka dźwiękowa wzbudza w słuchaczu dużą ilość strachu, to w wersji wizualnej po chwili prawie zupełnej ciemności uliczka zostaje rozświetlona, żeby zaproszeni goście mieli szansę zobaczyć prezentowaną kolekcję, jednak obrzeża alejki nadal pozostają zaciemnione. Pierwsza część piosenki wykorzystanej podczas pokazu kończy się słowami “Parisian music drifting from the bars” (Paryska muzyka płynąca z barów). Po przytoczonych słowach (po których następuje jeszcze instrumentalna cząstka utworu stanowiąca powtórzenie wcześniejszego materiału) rozpoczyna się kolejna część utworu, czysto instrumentalna, która może być odzwierciedleniem muzyki płynącej ze wspomnianych lokali tętniących nocnym życiem. Choć francuska muzyka kojarzy się bardziej z akordeonem (wykorzystanym m.in. w wersji Grace Jones), francuską chanson i sceną kabaretową, to nie można zapomnieć, że ta część świata jest nierozerwalnie związana z muzyką dance i wieloma znanymi na całym świecie DJ’ami. Woodkid idzie o kroczek dalej włączając do swojej kompozycji metaliczne frazy zaczerpnięte z techno i łącząc je z sekcją smyczkową, gitarami elektrycznymi i perkusją. Następna część utworu to powrót do “I’ve seen that face before”. Yoann pominął francuskie części tekstu (co z pewnością zasmuciło wielu fanów jego twórczości), wypełniając ich brak instrumentalną końcówką stylem przypominającą muzykę epoki romantyzmu. Klasyczne outro oparte na dźwięku fortepianu i jednego z instrumentów smyczkowych jest dodatkiem przeznaczonym na powtórne, wspólne wyjście wszystkich modelek. Relacja z pokazu ukazuje idealnie wyliczoną kompozycję i realizację samego wydarzenia, bowiem trzecia, domykająca część kompozycji kończy się idealnie w momencie, w którym ostatnia modelka przestaje być widoczna. Jestem niezmiernie ciekawa, czy wersja “na żywo” została wyprodukowana tak samo perfekcyjnie. Zaprezentowana analiza utworu dotyczy wersji, która pojawiła się podczas prezentacji kolekcji, a zatytułowana została “Haussmann blvd”. Nieco inaczej “zmontowana” została muzyka opublikowana na EP. Tutaj utwór został podzielony na dwa mniejsze – “Seen that face before”, czyli cover piosenki Grace Jones, i “Winchester” zawierający techo pomost użyty pomiędzy dwiema śpiewanymi częściami “Haussmann blvd”. Na albumie zupełnie pominięta została klasyczna końcówka. Wersja zaprezentowana podczas pokazu jest moim zdaniem atrakcyjniejszą z zaproponowanych opcji, ponieważ zmiana stylistyczna pomiędzy mało ruchliwą, śpiewaną częścią a taneczną, metaliczną i nasyconą prądem wstawką wydaje się być bardziej uzasadniona. Nie twierdzę, że “Winchester” kompletnie nie pasuje do stylistyki płyty, jednak według mnie dużo ciekawszym pomysłem jest jego pojawienie się jako obrazu miasta, o którym opowiada podmiot liryczny. Dodatkowo biorąc pod uwagę warstwę wizualną, dostajemy pewien rodzaj zróżnicowanej, lecz logicznej opowieści.
Dla mnie najważniejszym utworem z ostatniego wydawnictwa jest “On then and now”. Tutaj ponownie pojawia się chór dziecięcy, choć tym razem Woodkid odstąpił od wykorzystania syntetycznych głosów i do współpracy zostali zaproszeni młodzi adepci sztuki muzycznej z Nagoya Children Choir. “On then and now” to drugi z utworów, w którym śpiewane są czytelne słowa. Tym razem tekst oparty jest na powtarzających się frazach zaczerpniętych ze wspomnień Grace Coddington – angielskiej modelki i dziennikarki, która od 1988 roku piastuje stanowisko dyrektora kreatywnego w amerykańskiej redakcji Vogue’a. Wybór osoby, której słowa pojawią się na ścieżce dźwiękowej, nie był przypadkowy, bowiem podczas pokazu, do którego napisany został omawiany utwór, zaprezentowane zostały części garderoby, które Grace zaprojektowała wspólnie z Nicolasem Ghesqui?rem. Podczas prezentacji kolekcji wykorzystana była 17-minutowa wersja utworu. Naturalne jest, że fragmenty kompozycji zostały zmultiplikowane, a sama forma kompozycji znacząco różni się od wydania płytowego. Choć z muzycznego punktu widzenia wersja albumowa wydaje się być sensowniejsza, to nie zawiera ona jednego ciekawego efektu – część ścieżki dźwiękowej musiała być odtwarzana z nagłośnienia znajdującego się w zupełnie innej części podwórza, co spowodowało ciekawy efekt przestrzenny, a dodatkowo niektóre fragmenty kompletnie zmieniły swoją barwę. Epka nie zawiera już tego efektu, jednak miks częściowo oddaje zróżnicowanie przestrzeni. Podczas odsłuchu albumu dopiero przy tym utworze w uszach wyraźnie zabrzmiały mi instrumenty dęte tak chętnie wykorzystywane w kompozycjach z wcześniejszej płyty. Oczywiście nie zabrakło tu elektroniki.
Podejrzewam, że dokładna analiza konstrukcji omawianego powyżej utworu wystarczyłaby na napisanie osobnego tekstu, jednak struktura utworu wydaje mi się na tyle ciekawa, że nie mogę odmówić sobie pobieżnego opisu wraz z krótkim uzasadnieniem. Kilka zdań składających się na opowieść o różnych aspektach życia Grace Coddington zostaje przyćmione powtarzanymi jak mantra frazami “now”, “maybe”, “we’ll see”, “then”. Jak na dłoni widać różnorodność czasów. Cytaty Grace (do nagrania których użyczyła swojego głosu Jennifer Connelly) to tylko jedno z trzech ogniw utworu. Kolejne stanowi żeński chór śpiewający wymierzone pod linijkę zrywane frazy podobne do tych z “Otto”. Jednakowe partie grają ciężkie i złowrogie dęciaki. To ogniwo jest przeplatane lub miksowane z ostatnim – tym, w którego powstanie zostały zaangażowane dzieci. Pierwsza myśl, kiedy usłyszałam tę cząstkę odniosła mnie do sceny uczących się walczyć dziewczynek z drugiej części filmu “Mulan”. Nie jest to skojarzenie bezpodstawne, bowiem ta część piosenki (jeśli można ją tak nazwać) bezsprzecznie nasycona jest wschodnim kolorytem. Partie wokalne są lekko nieuporządkowane, jednak posiadają w sobie dużo życia. Tą energię odwzorowują instrumenty perkusyjne stanowiące tło dla wokalu. Te również wydają się być pełne werwy w swoim rozdrobnieniu. Przeplatanie chóralnych fragmentów stanowi więc kontrastujący obraz. Całość dobrze oddaje różnorodność pokazywanego czasu i charakterystykę poszczególnych etapów życia. Szczególnie w tym miejscu pomysł wykorzystania dziecięcych głosów mocno koresponduje z przesłaniem “Golden age”, w którym autor opowiada przecież o dorastaniu.
Płytę zamyka utwór “Standing over horizon“. Za horyzont w tym utworze można uznać możliwości – zarówno dźwięki, do nagrania których swojego głosu użyczył Moses Sumney, jak i towarzyszących mu smyczków. Ciekawostką jest fakt, że w kompozycji został wykorzystany ormiański flet nazwany duduk, jednak wychwycenie jego dźwięku jest niezmiernie trudne, gdyż jego dźwięk został przerobiony i zmieszany z innymi instrumentami. Wszelkim pnącym się pod samo niebo dźwiękom zostały przeciwstawione bardzo niskie i ciężkie partie. Wisienką na torcie są dzwony, które zastępują perkusję albo raczej metronom.
Niezmiennie u Woodkida istotnym elementem jest rytm. W przeciwieństwie do pierwszego albumu nie ma tu zbyt mocno wyeksponowanych instrumentów dętych, które zastąpione zostały smyczkami. Barokowa ciężkość z debiutanckiego albumu została zachowana, choć zbudowana jest już kompletnie innymi środkami. Wszystkie opublikowane do tej pory nagrania tworzą linię ukazującą powolne zmiany, dlatego raczej nie polecam słuchaczom, którzy muzykę awangardową uważają za niestrawną, przeskoku z debiutanckiego albumu do tego ostatniego, co nie znaczy, że wcale nie polecam odsłuchu omawianego krążka. Wręcz przeciwnie – ja sama jestem zachwycona. Niestety nie wszystko mogłam zawrzeć w powyższym tekście. Przecież nie miał być on pracą doktorską, a jedynie pewnym krótkim rozmyślaniem, które miało wypełnić czas oczekiwania na płytę, która ma ukazać się już w tym roku.
1 Komentarz
Marcin 'seki' · 17 października, 2020 o 7:36 pm
Świetna analiza do bardzo dobrej płyty. Dziękuję. Czytałem z ogromną przyjemnością.